środa, 11 lutego 2015

Rozdział 44


    Kiedy Lilith zrobiła się już całkowicie ciepła, Jeff znów zaczął ją budzić. Polegało to na tym, że brał ją na ręce i "pomagał" chodzić po domu. Niesamowicie go to bawiło, bo dziewczyna była teraz dla niego jak żywa lalka. Zaniósł ją do kuchni, posadził na krześle i kazał Eyeless Jackowi zachowywać się tak, jakby już się obudziła.
    – Lilith już żyje, ale jest bardzo zmęczona. Pewnie się nudzi–  wyjaśnił mu–  Dlatego zabrałem ją z tego pokoju, aby trochę z nami pobyła. Nie mogę przecież cały czas tam z nią siedzieć.
    – Ale nie zamierzasz jej chyba zabierać ze sobą wszędzie?
    – A dlaczego nie?
    – ‎Pobrudzi się –  Jack nie wiedział jakich argumentów użyć, by przekonać przyjaciela, że to dziwny pomysł.
    – To ją umyję–  Jeff wzruszył ramionami–  Porozmawiajcie sobie.
    – No dobrze... Cześć, Lilith?
    – Gdyby mogła mówić to pewnie by ci odpowiedziała. To ty masz cały czas z nią rozmawiać. Bez zadawania pytań.
    – Dlaczego ja?
    Jeff nie odpowiedział mu na to pytanie gdyż w tym momencie głowa Lilith bezwładnie osunęła się z cichym pacnięciem na stół.
    – Moje biedactwo się zmęczyło. Zaniosę ją do ogrodu, dzisiaj jest naprawdę ciepło. Poleży sobie na słońcu.
    – Tylko uważaj, żeby nie dostała poparzenia. Nie zapomnij o niej.
    – Głupi jesteś–  stwierdził Jeff – Jak mógłbym zapomnieć o Lilith?
    W ogrodzie był już Ticci Toby. Na widok Jeffa porzucił rysowanie węglem karteczek i podszedł do niego.
    – Czemu ona jest tutaj, skoro powinna leżeć w łóżku?
    – Przyniosłem ją.
    – Ale dlaczego?
    – Bo mi się tak podoba.
    – To znaczy?
    – Chcę ją mieć ciągle przy sobie.
    – Wyjaśnisz mi?
    – MOŻESZ SIĘ ZAMKNĄĆ?!
    – Nie. Odpowiedz mi na pytanie.
    – Po prostu ją przyniosłem.
    – ALE PO CO?
    – Bo mi się tak podoba, do jasnej i pieprzonej cholery!
    Toby zamilkł na chwilę, ale w końcu nie dał za wygraną. Rozmowa z nim bardzo denerwowała Jeffa, bo zadawał zbyt dużo pytań i nie pozwalał ich zignorować.
    – Idź stąd–  zażądał–  Idź do swoich siekier i tasaków.
    – Jesteś złośliwy, bo wiesz, że są lepsze niż twoje noże gospodyni domowej.
    Jeff nie wytrzymał i zaczął się bić z Tobym. Oboje nie mieli broni, więc to była dość bezpieczna walka. Toby po prostu ukruszył Jeffowi zęba, a ten skręcił mu nadgarstek.     Przerwali okładanie się pięściami, kiedy Jeff zobaczył, że Masky i Hoody zabrali Lilith z hamaka i uciekają z nią w stronę lasu.
    – Oddawajcie!–  rzucił się za nimi biegiem–  To moja Lili!
    – Masky! Zaczekaj! Gdzie ją niesiecie?
    Proxy potrafili bardzo dobrze orientować się w lesie, więc szybko zgubili pogoń. Jeff wrócił do domu miotając wściekle najróżniejsze przekleństwa.
    – Zabrali Lylyta!–  krzyknął do Liu i poszedł po swój nóż–  Zamorduję ich!
    – Jakiego... co? Gdzie jest Lilith?–  Liu chciał biec za nim na górę, ale Jeff już schodził trzymając w zaciśniętej pięści nóż
    – Nie ma! Zabrali!
    – Kto ją zabrał? Czekaj!–  złapał go za rękaw–  Spokojnie, wdech i wydech. A teraz wyjaśnij mi co się stało, to pomogę ci ją odszukać.
    – Bo ja wziąłem Lilith, ale Jack przynudzał, to ją położyłem na hamaku, ale Toby zaczął gadać, więc go zbiłem, a Masky i Hoody zabrali moją Lili! Uciekli z nią do lasu.
    Chłopak potrzebował kilku sekund, żeby poukładać sobie w głowie, co właśnie usłyszał. Miał ochotę złapać brata za ramiona i mocno nim potrząsnąć. Jeszcze nigdy nie spotkał tak nieodpowiedzialnego człowieka jak on.
 
    – Nie rozumiem cię –  mówił gdy przeczesywali las co jakiś czas oddalając się od siebie i przybliżając–  W szpitalu potrafiłeś ułożyć genialny plan wymagający olbrzymiego opanowania i skupienia, a teraz pozwoliłeś zabrać sobie Lilith sprzed nosa.
    – Nie gadaj tylko szukaj–  zbył go Jeff–  Mam zamiar zabić dzisiaj Slendy'emu połowę Proxy'ch. Jeżeli maja trochę oleju w głowie, to nie będą mi się pokazywać na oczy.
    – Masz w ogóle jakiś pomysł dokąd mogli ją zanieść? Szkoda że nie ma z nami Veroniki.
    – Veronica to jedna z nich. Pewnie trzymałaby ich stronę. LILI GDZIE JESTEŚ?!
    – Cicho! Przecież i tak ci nie odpowie, a możesz ich spłoszyć. Pewnie są gdzieś obok nas i po prostu zmieniają miejsce, jeśli podejdziemy zbyt blisko. Skup się. Slenderman chciał cię na Proxy, więc musisz mieć taki sam talent jak oni. Zatrzymajmy się na chwilę.
    Jeff rozejrzał się dookoła i nagle w jego głowie zatliła się mała iskierka.
    – Oni mają tu gdzieś domek na drzewie. Pewnie tam poszli.
    – Super –  Liu usiadł zrezygnowany na miękkich liściach–  Mamy szukać domku na drzewie.
    – Masky – Jeff wypowiedział to słowo, jak hasło do ataku i ruszył w pościg za postacią widoczną w oddali. Miał szczęście, że tamten zauważył go dopiero po paru chwilach i dzięki temu zyskał trochę na czasie. Rzucił nóż, ale nie zrobił Masky'emu wielkiej krzywdy.
    – Poczekaj!–  w końcu sam się zatrzymał–  Lilith nic nie jest!
    – Oddawaj ją!
    – Dobrze, dobrze, uspokój się. Nie znasz się na żartach
    – Przestań pieprzyć i oddawaj moją Lili!
    W ich polu widzenia pojawił się Hoody niosąc na rekach nieprzytomną dziewczynę.     Jeff natychmiast do niego podbiegł odpychając brutalnie Masky'ego.
    – Mówiliśmy że nic jej nie jest. Posłużyła nam tylko jako obciążnik w nowej pułapce. Nie chcieliśmy zrobić jej krzywdy –  wyjaśnił –  Przyznaj, że to było śmieszne!
    – Dla was na pewno!
    – Hej –  Liu oparł się o drzewo dysząc ciężko–  Czyli już po wszystkim? Możemy wracać?
    – Jeszcze nie. Mają przeprosić Lili –  odburknął Jeff
    – Ona nie ma nic przeciwko –  odparł Masky –  Cały czas z nią rozmawialiśmy. Pułapka działa i jesteśmy bardzo zadowoleni. Może złapiemy na nią Laughing Jacka, tego zdrajcę –  po walce z SWA każdy mieszkaniec rezydencji po wymówieniu imienia Lauging Jack dodawał "ten zdrajca". Wszyscy uważali też, że należy mu się kara, więc popierali pomysły Proxy’ch i ich pomysły, nawet jeżeli wiązały się one z jakimiś niedogodnościami. Ci zauważyli to i zaczęli wykorzystywać jako usprawiedliwienie swoich psikusów. Tak było też teraz.
    Jeff w ramach zemsty namalował na kurtce Masky'ego ogromny uśmiech, zepsuł Hoody'emu kamerę i wyszczerbił wszystkie tasaki Toby'ego, a jego ulubioną siekierę wrzucił do szamba. Proxy nie pozostali bierni i namalowali na twarzy Lilith wąsy, a potem podmienili białe bluzy Jeffa na różowe.
    W ten sposób dokuczali sobie aż do momentu przebudzenia Lilith, który niestety nastąpił dopiero za kilkanaście dni od tego wydarzenia.

4 komentarze:

  1. Jezuuuu jak się cieszę ! To jest najzabawniejszy rozdział od czasu zamknięcia Jeffa w psychiatryku.
    Biedny Toby. Biedny Jeff. BIEDNA LILTH. I E. Jack. Rozwala mnie Laughing Jack....ten zdrajca :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje opowiadanie jest nieziemskie. Ten styl, a przede wszystkim brak błędów ortograficznych (to rzadkość dzisiaj, albo może ja trafiam na takie blogi xD) sprawiają, że chce się czytać dalej. Opisy sytuacji, morderstw idealnie oddają klimat, aż dreszczyk przy flakach wychodzi :D. Szczególnie podoba mi się pierwsze spotkanie Jeffa i Lilith. Główna bohaterka świetnie wykreowana no i nasz kochany morderca <3. Czekam na więcej, zdecydowanie masz talent :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite opowiadanie. Ten styl i brak błędów ortograficznych (co jest dzisiaj rzadkością lub ja trafiam na same takie blogi xD) sprawiają, że nie można się oderwać. Opisy miejsc, sytuacji, a przede wszystkim morderstw tworzą razem cudowny klimat dla czytelnika. Szczególnie te wychodzące flaki i krew, jakbyś przy tym była! ;) Pomysły Jeffa też świetnie tworzone, a i sam charakter naszego kochanego psychopaty mi się podoba <3. Główna bohaterka przecudowna. Świetnie ją wykreowałaś. Szczególnie podoba mi się jej pierwsze spotkanie z Jeffem :D. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na dalsze rozdziały, życzyć weny, a przede wszystkim pogratulować talentu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy tylko ja skrót "SWA", czytam jako "SeHuAa~" z francuskim akcentem? xdd

    OdpowiedzUsuń