środa, 10 lutego 2016

Rozdział 12 - Sztuka kamuflażu

    Resztę nocy i połowę następnego dnia Jeff i Lilith spędzili bezsennie w specjalnie wyznaczonym i zabezpieczonym pokoju.
    Dziewczyna czuła niewypowiedzianą ulgę, że udało jej się uratować jego i siebie. Ale wiedziała też, że kimkolwiek jest ich nowy wróg, z pewnością wciąż nadal żyje i niedługo dowie się że jego plan zawiódł. Jak zwykle to jedno spostrzegawcze spojrzenie sprawiło że przetrwali. Czysty przypadek, nic więcej.
    Chociaż gdyby zginęli oboje, nie byłoby tak źle, jak w przypadku, gdy jedno musiałoby patrzeć na śmierć drugiego. Wprawdzie już wiele razy Lilith oszukała los i nawet z najbardziej beznadziejnych sytuacji wychodzili cało, jednak za każdym razem było to bardzo raniące doświadczenie. Każda taka "śmierć" zostawiała ślady na ich psychice. Tak jakby nie wracali z zaświatów w jednym kawałku ale z postrzępioną i rozdartą duszą.
    Gdy Jeff dowiedział się, że Slenderman także nie wyczuł napastnika, zaczął rzucać pod jego adresem wymyślne przekleństwa. To powodowało u niej falę złości na samą siebie. Czuła, że skoro ma podobną moc, jest współwinna, chociaż on ciągle powtarzał, że była zbyt wyczerpana tworzeniem pola ochronnego i jest usprawiedliwiona.
    – Nie da się tak – powiedziała w końcu – Obecność to coś takiego jak... zapach, tylko że wyczuwany umysłem. Możesz być umierający, a i tak czujesz jak coś pachnie. Poziom mojej mocy nie ma tu nic do rzeczy. Poza tym nie straciłam jej aż tak dużo!
    – A może nic nie wyczuliście, bo to wcale nie był człowiek? – Jeff krążył po pokoju w głębokim zamyśleniu – Istnieją chyba roboty bojowe? Mógł być daleko, a cała jego praca polegała na nakręceniu sprężynki.
    – Racja, ale gdyby ta maszyna rzeczywiście się tu pojawiła, zauważylibyśmy ją gołym okiem. Z reguły są dość masywne, a nawet szybkie modele nie znikają od tak. Na oddalenie się musiałby przeznaczyć co najmniej minutę.
    Proxy zapukali wcześniej umówionym sygnałem i Lilith wpuściła ich do środka.
    –Ben sprawdził wszystko, co tylko się dało – zaczęła Veronica – Ani SCP, ani SWA nie planowały tej akcji. Pozostałe organizacje też prawdopodobnie nie mają z tym nic wspólnego... niektóre nie wykazywały aktywności już od bardzo dawna.
    – Eyeless Jack wypytał Clarice i potwierdził nasze informacje. To nikt z jej znajomych – kontynuował Hoody – A tatuś wybrał się na spotkanie z tym zdrajcą, ale mówi, że to głupota go podejrzewać.
    – Coś mi się zdaje, że tatuś się już starzeje i nie powinniśmy ufać jego osądom aż tak bardzo – wtrącił złośliwie Jeff – Kiedyś od razu wiedzieliśmy kogo położyć spać. Nie ma co, latka lecą, pewnie niedługo stukną mu dwa miliony. Powinniście zacząć szukać dobrego domu seniora.
Lilith zaśmiała się, gdy w jej umyśle pojawił się obraz przygarbionego Slendermana podpierającego się drewnianą laską. Oczywiście ta wizja nigdy nie stałaby się prawdą, bo czas nie miał nad nim władzy. Poza tym nie miał fizycznego ciała, które mogłoby się zestarzeć. Po chwili jednak na powrót spoważniała.
    – Zastanawiam się jaki cel mogli mieć ci ludzie w zabiciu Jeffa.
    –...albo nas obojga – dodał zerkając na nią znacząco – Nie myśl sobie że nie masz wrogów. Na pewno znalazłby się ktoś, komu twoja śmierć byłaby na rękę.
    – Być może... Moim zdaniem oni jeszcze tu wrócą i trzeba się na to przygotować. Zauważcie, że doskonale wiedzieli który pokój ostrzelać. Mają sposób by nas obserwować i samemu pozostać niezauważonymi. Dlatego moim zdaniem powinniśmy postarać się trochę utrudnić im pracę. I tak nie możemy teraz zrobić nic innego.

     Do końca dnia prawdziwy Jeff siedział w bezpiecznym pokoju.
    "Prawdziwy", bo teraz po domu krążyło kilku dublerów, a po ogrodzie przechadzały się iluzje stworzone przez Lilith i Slendermana. Ci którzy nie udawali jej, przebierali się za innych. Cel był jeden - nigdy nie dać po sobie poznać kim tak naprawdę się jest. Nawet miedzy sobą domownicy nie pytali o swoją prawdziwą tożsamość - jeśli ktoś był Eyeless Jackiem, nie ważne czy przebranie było realistyczne czy też nie, zwracano się do niego Jack.
     Oczywiście osoby które przebierały się za Jeffa lub Lilith musiały zachowywać szczególną ostrożność i zawsze były
    Clarice chciała czynnie pomagać w walce ze szpiegami, tak więc Lilith ucharakteryzowała ją na samą siebie. Veronica przebrała się za Alice, a Alice za Clarice. Sama Lilith metodą iluzji zmieniła się w Veronicę.
    Jake uważał to wszystko za bardzo dobrą zabawę i za pomocą flamastrów także przygotował sobie przebranie.
    Jednak to, że zyskali przewagę przestało się liczyć tak szybko, jak tylko z Jeffem zaczęło dziać się coś niedobrego.
    Pierwsza odkryła to Lilith. Kiedy pewnego dnia została trochę dłużej w kuchni, po powrocie do zastępczej sypialni odkryła, że ta jest kompletnie zdewastowana. Poprzewracane i zniszczone meble przedstawiały sobą żałosny widok. Pokój wyglądał jeszcze gorzej niż ich sypialnia po ostrzale, a w samym centrum chaosu siedział on.
    – Co tu się stało – zapytała kucając obok – Jefficzku? Powiesz mi?
    – Ja... naprawdę nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłem – wychrypiał w końcu – Wybacz mi Lili.

     Osobowość Jeffa była zagadką nawet dla niego samego, więc nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie "dlaczego?". Slenderman, uznał że po prostu odreagował on w ten sposób po próbie zamachu na własne życie i teraz wszystko powinno być w porządku.
    Ale od tamtego czasu coś się zmieniło w zachowaniu Jeffa. Była to wprawdzie mała zmiana, jednak dla wnikliwego obserwatora widoczna. Zastanawiała ona Lilith. Dziewczyna nie dzieliła się z nikim swoimi przemyśleniami, ale zaczynała podejrzewać, że Jeff powoli traci zmysły i jego choroba psychiczna zacznie postępować, aż pochłonie go całkowicie i w końcu jej ukochany całkiem utraci kontakt z rzeczywistością. Stanie się groźny nawet dla siebie samego i przestanie odróżniać przyjaciela od wroga.
    Ta wizja przyszłości wydawała jej się nie tyle przerażająca co przygnębiająca. Utracić Jeffa byłoby okropnie. Niby wciąż żywy, a jednak nie byłoby go przy niej.
    Przez tydzień ten problem spędzał jej sen z powiek. Martwiła się bardziej jego stanem niż tym, że na ich życie czyhają nieznani zamachowcy. W końcu jednak ta mała zmiana zanikła. Po prostu. Znów było tak jak dawniej i nic nie wskazywało na to, że ten stan rzeczy może się zmienić.
    Odbudowywanie ich sypialni okazało się naprawdę pracochłonnym zadaniem. Postanowiono więc zwolnić osoby które zajmowały się remontem z przebieranek. W końcu jednak wszyscy zdali sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy; brakowało im surowców. Nie mieli zapasowego wyposażenia. Nie mieli dodatkowych łóżek, szafek, ani farby. Dodatkowo rezerwy jedzenia znacznie zubożały, ponieważ od jakiegoś czasu Proxy nie zajmowali się ich uzupełnianiem. Projekt wehikułu, a potem sprawa zamachu pochłonęły całkowicie ich uwagę. Miało to zaletę w postaci tego że perspektywa podróży w czasie stawała się coraz bardziej realna.
    Machina wielkości małego pokoju zajmowała prawie cały strych. Wcześniej wszystkie rzeczy znoszone tam pieczołowicie przez mieszkańców domu musiały zostać przeniesione w inne miejsce, a większość po prostu wyrzucono, ale było to warte poświęcenia. Wehikuł wyglądał imponująco, ale Jeff, jako zajadły przeciwnik Slendermana i Proxy'ch wątpił w jego działanie. Masky, który włożył w przedsięwzięcie całe serce, zawsze reagował dość nerwowo na jego złośliwe docinki i za wszelką cenę chciał mu udowodnić że się myli. W tym celu zaoferował Jeffowi pozycję pierwszego ochotniczego pasażera, jednak ten prawie natychmiast odmówił.
    W końcu jednak Lilith zaczęła dostrzegać w propozycji lidera Proxy'ch plusy.
    – Dlaczego się nie zgodziłeś? – pytała Jeffa – Przecież moglibyśmy cofnąć się do tej nocy, gdy zostaliśmy zaatakowani i zobaczyć KTO atakował!
    – Lili – Jeff złapał dziewczynę za ramiona i uśmiechnął się pobłażliwie, jak do małego, naiwnego dziecka – Nie zgodziłem się, bo nie wierzę, że to ich ustrojstwo działa. To głupota i strata czasu. Ale jeśli tak bardzo chcesz, możemy wysłać Jake'a. Pobawi się i wróci za godzinę by nam opowiedzieć jakąś zmyśloną historię.
    Chłopczyk słysząc swoje imię popatrzył na nich i uśmiechnął się.
    – Pójdę z Lyly. Boję się sam
    – Właśnie ci tłumacze idioto, że nie masz się czego bać – Jeff przewrócił oczami zirytowany – Nie ma podróży w czasie, jest tylko banda nierobów na utrzymaniu.
    – A skąd wiesz? – Lilith zajęła się rozczesywaniem włosów – Może akurat im się udało? Mogliby nam tym pomóc.
    – Oczywiście. Udało im się zbudować metalowe pudło z mnóstwem świateł. Poza tym... Mamy tyle możliwości, a do tej pory nic nie znaleźliśmy, a ty liczysz że ta durna zabawka to zmieni? Nie rozśmieszaj mnie.
    Masky, który akurat przechodził korytarzem i usłyszał jego słowa, wszedł do pokoju, obrzucił Jeffa pogardliwym spojrzeniem, po czym zwrócił się do Lilith:
    – Chciałabyś wpisać się na listę ochotników do drugiej podróży? Musimy zebrać chętnych na następne dwadzieścia kursów. Jeszcze nie wiadomo co się stanie, gdy wyłączymy to coś na dłużej, więc chcemy żeby trochę pochodziło.
    – Ale bredzisz! – warknął Jeff, ale został całkowicie zignorowany. – Druga podróż, co? Ciekawe kiedy była pierwsza?
    – To naprawdę działa? – pod wpływem jego słów Lilith także zaczęła wątpić w Masky'ego i jego machinę – To znaczy... mogłabym sama wybrać gdzie i o ile się cofnąć?
    – Dokładnie. Jak na razie cofanie się jest najbezpieczniejsze. Przejście w przód skończyłoby się najprawdopodobniej tylko postarzeniem pasażera.
    – Gówno prawda! – oświadczył z uśmiechem Jeff – Przyspieszenie czasu skończyłoby się tym samym, czym jego cofnięcie. Czyli niczym. Tak samo jak produkowanie wody, pomniejszanie ciała i inne wasze wynalazki.
     – Wpisz się, to udowodnię ci, że się mylisz.
     – Nie chcę.
     – Dlaczego? Boisz się, że nasza głupia, metalowa puszka jednak działa? Jeśli nasz wynalazek nie odpali, nic nie ryzykujesz, a będziesz miał świetną okazję do podokuczania nam. Chyba to dobry układ? Tylko jest jeden haczyk, bo musiałbyś na chwilę schować swoje ego do kieszeni i w przypadku, gdyby okazało się że jednak się mylisz, przyznać otwarcie, że nie miałeś racji. Ale nie sądzę żeby taki czyn był dla ciebie ujmą, nie jesteś w końcu rozpieszczonym gówniarzem... A może się mylę?
    Jeff zmrużył wściekle oczy i przez chwilę wpatrywał się w Masky'ego niemalże z chęcią mordu.
    – To może być świetna przygoda – Lilith chciała w porę zażegnać nadciągającą burzę. – Gdybyśmy wiedzieli kim był nasz wieczorny gość, odnalezienie go pozostałoby tylko kwestią czasu. Od niego bardzo blisko do człowieka który kazał mu to zrobić.
    – Myślisz, że to był zabójca na zlecenie? – Masky nie czekając dłużej sam wpisał Jeffa i Lilith na przyniesioną ze sobą listę.
    – Sam miałeś podobną teorię ile pamiętam. Mamy wrogów, ale pojedynczy ludzie nie daliby rady przeprowadzić takiej akcji. To z pewnością była jakaś grupa... mniejsza czy większa, ale kilkoro ludzi, a nie jeden. Ale kto tym zarządza i co nim kieruje tego nie wiemy. To okropne że wróg wie o nas więcej niż my o nim. Trzeba to w końcu przyznać, jesteśmy słabsi. Jeśli tej podróży w czasie zdobędziemy nad nimi przewagę, będę ci dozgonnie wdzięczna.

7 komentarzy:

  1. Świetny rozdział ^^ Aż nie mogę się doczekać czy ten wehikuł czasu działa :3
    Pozdrawiam i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie ^-^ już myślałam,że się nie doczekam. Rozdział jest świetny i wgl podoba mi się opowiadanie ;3 życzę duuuuużo weny i czasu do pisania, bo co to za wena kiedy czasu brak Xd

    OdpowiedzUsuń
  3. cud ^^ najlepsze historie ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielki comeback ja tu widzę. ALe akcje. Zaintrygował mnie wątek ze zdziwaczeniem Jeffa. No. Podoba mi się :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nyu~ Wierzę w waszą machinę Masky! xdd

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń