piątek, 18 marca 2016

Rozdział 13 - Podróż w czasie

    Po ustaleniu terminu podróży, należało przygotować wszystko tak, by Jeff i Lilith cofnęli się dokładnie tam, gdzie chcą.
    Przedtem musieli oni uważnie przeczytać regulamin, a także wykonać kilka ćwiczeń mających ograniczyć prawdopodobieństwo spotkania przeszłej wersji siebie. Brak ostrożności w przypadku Lilith nie miałoby to prawdopodobnie tak opłakanych skutków jak w przypadku Jeffa, bo w przeciwieństwie do niego, nie zareagowałaby tak emocjonalnie. Proxy przypuszczali że spotkanie czasoprzestrzenne mogłoby zakończyć się śmiercią lub poważnym poranieniem jednego z Jeffów, a to z kolei miałoby opłakane skutki w teraźniejszości.
    Najważniejszą zasadą, którą musieli przyswoić było pojawienie się w wehikule dokładnie wtedy, gdy zostanie on ustawiony na powrót. Gdyby któreś z nich tego nie zrobiło, utknęłoby zawieszone w czasoprzestrzeni.
    Toby został przydzielony do przekazania im wszystkich potrzebnych informacji. Postanowił pójść na łatwiznę i po prostu wręczył im po jednym egzemplarzu pięciostopniowego poradniczka w którym pokrótce zawarte zostały wszystkie zagadnienia.
    – Zostawiam was samych – oświadczył zamykając za sobą drzwi. – Miłej lektury – mruknął, choć już tego nie usłyszeli.
    – Dobra – Lilith rzuciła się na kanapę i przekartkowała poradnik – Zobaczmy czy jest tu coś, czego Masky już nie powiedział.
    – Nie będę tego czytać! – oświadczył Jeff po czym wydarł pierwszą stronę i zaczął ją starannie składać w samolocik. – daję głowę że to po prostu streszczenie jakiegoś filmu science-fiction.
    – Gdy skończę, to opowiem ci całość... Ale masakra! To dopiero wstęp, a ja nic nie rozumiem. Proxy nie potrafią pisać.
    – Proxy nic nie potrafią... Gdzie jest Jake?
    – Pewnie gdzieś blisko. Ale nie wychodź. Jak znam życie, Toby siedzi na zewnątrz i nas pilnuje. Traktują tę papierkową robotę bardzo serio i pewnie żądają od nas tego samego.
    Jeff warknął wściekle i zgniótł samolocik, a następnie energicznym ruchem wydarł drugą kartkę i jeszcze raz rozpoczął składanie.
    Siedzieli przez chwilę niemal w całkowitej ciszy, przerywanej co jakiś czas westchnięciami Lilith. Zapoznawanie się z zasadami zajęło jej niecałe dwadzieścia minut. Jeff w tym czasie zdążył już zrobić serię samolocików, którą dumnie prezentował trzymając wszystkie lewą ręką. Wsadził po jednym między palce i czekał aż ktoś wejdzie do pokoju. Zamierzał też pochwalić się Jake'owi efektem swojej pracy, bo wiedział że chłopiec bardzo lubi zabawę ze składaniem papieru.
     – To proste! Wyjaśnię ci – Lilith klepnęła Jeffa lekko w ramię prosząc w ten sposób by poświęcił jej trochę uwagi – Po tym jak wylądujemy, od razu wychodzimy na zewnątrz. Nie można marnować czasu, bo nie będzie go zbyt dużo. Godzina, nie mniej, nie więcej.
    – A jak ten dziwak nas zauważy?
    – Niby jak? Będzie myślał, że jesteśmy w sypialni... to znaczy my tam będziemy. No w każdym razie, żeby pokrzyżować nam plany musiałby być bogiem.
    – N Czyli jednak wierzycie w wehikuł? – Toby wrócił w przebraniu Hoody'ego uchylając się przed pędzącymi w jego stronę samolocikami – Doskonale. Przygotowania obejmują też zapoznanie się z działaniem maszyny.
    – Jacy wy jesteście męczący! – Jeff wstał, by pozbierać swoje samolociki.
    – Ciesz się, że tylko tyle. Masky przeprowadzałby wam egzaminy z obsługi wehikułu. Jak w szkole, kapujesz? Na szczęście przekonałem go, że to głupi pomysł. A teraz zapraszam wielmożnych państwa na strych.
    – Posłuchaj, jeśli zajmiecie mi cały dzień tymi waszymi pierdołami, a potem okaże się, że jednak mam rację i wasz wynalazek to gówno... oderżnę wasze pseudo-inteligentne łby i nadzieję na płot ku przestrodze dla innych "naukowców".
    Toby zignorował jego groźbę. Kiedy weszli na strych, wiedział że wehikuł sam się obroni.
    Na pierwszy rzut oka rzeczywiście przypominał ogromną puszkę. Dopiero gdy Toby odpalił wszystko i całość rozświetliły dziesiątki małych lampek, dało się poczuć atmosferę tajemnicy i niezwykłości
    – Piękny – powiedziała Lilith – Niesamowite, jak wam się udało zbudować coś takiego. Nawet jeśli nie podziała, to i tak miło na to popatrzeć.
    – Świeci się jak choinka – skwitował Jeff. – Można tam wejść?
    – No przecież po to właśnie was tutaj przyprowadziłem kretynie – Toby otworzył przed nimi właz. Wejście nie było duże, ale niesamowicie grube. Metalowe ściany miały prawie metr grubości. Lilith wskoczyła do środka i potknęła się zaraz przy wejściu.
    Wewnątrz było tak ciasno, że gdy wyprostowali plecy będąc jednocześnie na zgiętych kolanach, dotykali głową sufitu. Dwa krzesła obite skórą ustawiono naprzeciw kokpitu z mnóstwem guzików różnego rozmiaru i koloru.
    – Przesuńcie się! – Ticci Toby zaczął poszturchiwać ich łokciami. – Ta klawiaturka to wasze być albo nie być, kumacie? Tutaj jest wasze życie i tutaj jest wasza śmierć.
    – Denerwujesz mnie z tym swoim "kapujesz" i "kumacie".
    – Zamknij się Jefficzku. Dobra, do rzeczy. Datę będziecie mieli ustawioną, także tego pokrętła – wskazał na duże szare kółko nad czarnozielonym ekranem – nie dotykacie pod żadnym pozorem. Ono dla was nie istnieje, nie ma go tutaj. Chyba że przyjdzie wam ochota na samobójstwo niecodzienną metodą; wtedy się nie krępujcie. Nie będę wyjaśniał CZEMU nie wolno się tym bawić, po prostu wbijcie to sobie do łbów i nic nie zaboli.
    – Ta, pewnie sam nie wie czemu – Jeff uśmiechnął się porozumiewawczo do Lilith – Mów, mów. Słuchamy cię z wielką ochotą.
    Toby przez chwilę się dąsał, ale w końcu wyjaśnił im, chociaż z pewnymi oporami, cały sekret sterowania wehikułem
    – Usłyszycie sygnał, coś jakby dzwonek. I wtedy oboje pchacie te dwie dźwignie. Następny dzwonek i ciągniecie je do siebie. To bardzo ważne żeby szybko zahamować, więc ciągnijcie w miarę sprawnie. Jeśli nie uda się wam wytracić prędkości w odpowiednim momencie...
    –...Zginiemy, tak wiem.
    – Polecicie bardziej do tyłu niż byście chcieli. To zabawa czasem, nie odległością. Chociaż i tak to niebezpieczne. Będziecie bardziej zagrożeni niż jesteście teraz, co znaczy tylko że wasze tak zwane życie zawiśnie na włosku. Dzień jak codzień.

4 komentarze:

  1. Tak zwane życie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Omg QUEEN OF STORMS!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. -Proxy nie potrafią pisać.
    -Proxy nic nie potrafią.
    Jebłam nie wiedzieć czemu.
    Jestem zła. Tak bardzo zła. jak mogłam nie wchodzić i nie sprawdzać czy jest nowy rozdział ;-;

    OdpowiedzUsuń