sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 27

Jeff obudził się rano o dziewiątej, przeciągnął się na łóżku i ziewnął. Nie chciało mu się jeszcze wstawać, więc przez następne kilkadziesiąt minut przyglądał się śpiącej obok Lilith. Pogłaskał ją po włosach i usiadł po turecku.
W końcu postanowił obudzić dziewczynę. Złapał ją za rękę i lekko szturchnął.

- Lili! Śpisz?
- Teraz już nie - Lilith przeciągnęła się i przetarła oczy- Też słyszałeś w nocy gitarę elektryczną? Nie wiedziałam, że mamy w domu coś takiego.
Jeff podszedł do otwartego szeroko okna i wyjrzał przez nie.
- To chyba Slenderman. Lubi zbierać różne przedmioty, które ludzie gubią w lesie. Ciekawe kto zgubił w lesie gitarę. Po co w ogóle przynosić ją do lasu?
- Nie wiem. Słuchaj, czy to okno naprawdę musi być otwarte całą noc? Zimno mi - dziewczyna wstała i włożyła na siebie szlafrok.
- Nie lubię spać przy zamkniętym oknie. Jeśli ci zimno, możesz się do mnie przytulić - Jeff uśmiechnął się, bo to wyjście byłoby dla niego bardzo zadowalające.
Po paru minutach oboje zgłodnieli, więc zdecydowali się zejść do salonu. Liu siedział już tam i oglądał telewizję. Na ich widok uśmiechnął się automatycznie i odwrócił głowę z powrotem w stronę ekranu.
- Zrobiłem już śniadanie- mruknął, gdy Lilith wyciągnęła z lodówki ser. - Mam nadzieję, że lubicie jajecznice na bekonie.
- Jak ci się udało tak dobrze rozbić jajko? - Jeff nałożył sobie jajecznicy i zaczął grzebać w niej palcem - Mi zawsze w środku zostają skorupki.
- To dlatego, że zamiast rozbijać, ty rozgniatasz je pięściami. W sumie mogłabym nauczyć cię gotować, ale nie sądzę, żebyś miał do tego zdolności. Wszystkich nas byś otruł. - Lilith pogłaskała Jeffa po włosach i zaczęła jeść swoją porcję- Znaleźliście już może jakiegoś lekarza?
- Coś ty! Staramy się wybrać kogoś najbardziej odpowiedniego. Zajmuje to więcej czasu niż rejestracja w pierwszej lepszej przychodni, ale zwiększa prawdopodobieństwo skuteczności terapii.
- Jakiej terapii?- zaciekawił się Jeff- Lilith jest na coś chora?
- Ty jesteś - Liu spojrzał bratu w oczy- Będziemy cię leczyć.
-Nie kłam! Jestem zdrowy. Nie boli mnie gardło, ani nie kaszlę, więc nie muszę iść do lekarza - Jeff żył w przekonaniu, że pomocy medycznej zasięga się tylko w przypadku anginy.
- Chodzi o twoją chorobę psychiczną- wyjaśniła mu dziewczyna- To co nazwałeś uzależnieniem od zabijania.
- Chcecie mnie z tego wyleczyć? Po co?
- Nie chciałbyś znowu być normalny? Taki jak ja, albo Lili? Możemy... -  zanim Liu dokończył zdanie, Jeff uderzył go w głowę - Co ci znowu nie pasuje?
- Tylko ja mogę tak do niej mówić, bo to moja Lili - oświadczył dobitnie.
Liu postanowił poświęcić chwilę i  porozmawiać z Jeffem na temat nietypowej relacji, jaka łączyła go z tą dziewczyną. Po śniadaniu poprosił więc brata, żeby wyszedł z nim na zewnątrz. Zabrał ze sobą piłkę, bo widział wcześniej jak miarowe łapanie i rzucanie potrafi go uspokoić.
- Powiedz mi, lubisz Lilith? - spytał spokojnym głosem nie bardzo wiedząc jakiej ma się spodziewać reakcji. Jeff wziął z jego rąk piłkę i odszedł parę kroków dalej.
- Kocham Lilith- odparł i rzucił mu piłkę - Jest dla mnie miła i robi dobre jedzenie.
- A więc muszę ci powiedzieć, że nie możesz jej tak traktować! Miłość to nie tylko jedzenie i spanie ze sobą. Okaż jej trochę uczuć - Liu nie wiedział jeszcze, że żąda niemożliwego, bo Jeff przyglądał mu się tak jakby wszystko rozumiał. W rzeczywistości patrzył na piłkę i czekał aż mu ją odrzuci.
- Lilith wie, że ją kocham, bo pozwala mi tu mieszkać- skwitował po chwili- Nie muszę jej tego mówić.
- Racja, nikt cię do tego nie zmusi- brat Jeffa westchnął ciężko- Ale byłoby jej wtedy bardzo miło. Chciałbyś sprawić jej przyjemność, prawda? Wszystkie dziewczyny lubią słyszeć, że są kochane.
- Lilith to nie dziewczyna.
Liu spojrzał na Jeffa z konsternacją
- A co?
- Lilith to... Lilith. Moja Lilith. Nie jakaś tam dziewczyna.
-Tym bardziej powinno ci zależeć żeby była szczęśliwa. Jeśli będzie się czuła przy tobie smutna, to cię zostawi.
Jeff wziął sobie do serca słowa brata i postanowił zrobić coś dla Lilith. Wieczorem poszedł do kuchni w poszukiwaniu natchnienia. Znalazł trochę warzyw i pomyślał, że zrobi z nich sałatkę. Jednakże jego umiejętności kulinarne były o wiele mniejsze niż chęci, co miało opłakane skutki. Przygotowywanie sałatki zaczął od wyjęcia dużej miski. Potem pokroił marchewkę, ziemniaka, dodał kilka listków kapusty, a całość posolił i posłodził. Zawsze mylił cukier z solą, więc postanowił dodać oba składniki, żeby mieć pewność, iż w misce znalazł się ten właściwy. Największą przyjemność sprawiło mu krojenie warzyw. Wyobrażał sobie wtedy, że właśnie zabił kogoś, i teraz szatkuje jego kończyny na kawałeczki. Nigdy nie jadł swoich ofiar, tylko po prostu je okaleczał. Dlatego też myśl o podaniu tego Lilith była dla niego nieprzyjemna, więc szybko porzucił te wyobrażenia.
Gdy prezent był już gotowy, Jeff delikatnie zapakował miskę w karton, na którym napisał czarnym flamastrem "DLA LYLYT OD MNIE JEFFA BO CIEM KOHAM". Tak przygotowany poszedł do pokoju w którym była jego dziewczyna. Usiadł na krześle cały czas obejmując kurczowo karton i zastanawiając się co ma powiedzieć.
- Co to jest? - zapytała Lilith widząc go w tej nietypowej sytuacji
- Jeszcze nie! - odburknął jej Jeff w odpowiedzi
- Wybacz, ale naprawdę nie rozumiem o co ci chodzi.
- Jeszcze się nie pytaj. Później ci powiem. Jak będę gotowy.
- A kiedy będziesz gotowy?
- Jak zastanowię się co powiedzieć.
Lilith zdążyła już zauważyć napis na kartonie. Westchnęła i ściszyła program, który oglądała
- Możesz po prostu powiedzieć "To dla ciebie". Ja zawsze to mówię, gdy chcę komuś coś dać.
Jeff uśmiechnął się z wdzięcznością i położył jej karton na kolanach.
- To dla ciebie Lili. Zrobiłem ci sałatkę. Zjedz ją.
Wtedy dziewczyna pożałowała, że w ogóle poruszyła temat kartonu. Jednak w ostateczności otworzyła go i wyjęła ze środka miskę, a Jeff poszedł po dwa widelce. Zaczęli jeść razem, ale po chwili Jeff posmutniał i odsunął miskę z sałatką.
- Co się dzieje? - Lilith z trudem przełknęła to, co miała w ustach i uśmiechnęła się do niego.
- To jest obrzydliwe! A tak chciałem żeby było smaczne. Chciałem zrobić ci smaczny prezent.
- Posłuchaj, to nie ma znaczenia, czy sałatka jest dobra, czy nie. Sam fakt, że poświęciłeś swój czas, by ją dla mnie przygotować jest największym prezentem-odparła mu z uśmiechem. - Dziękuję, że o mnie pomyślałeś.
Jeff nie zrozumiał zbytnio dlaczego to miałoby być prezentem, skoro poświęconego przez niego czasu nie da się zjeść, ale w końcu uznał, że zrobił dobrze i był z siebie bardzo zadowolony.

4 komentarze:

  1. Czasem głupota Jeffa jest taka rozbrajająca...:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten fanfik jest wspaniały! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu... Chyba się zakochałam... Jeff jak prawdziwy... :D

    OdpowiedzUsuń