czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 41


Plan był z pozoru prosty.
Jeff miał zbiec po schodach i pociągnąć za sznurek, który był połączony z mechanizmem mającym zrzucić na głowę Liu miskę pełną zepsutych nerek. Tak ustalili razem z Lilith i Jackiem podczas tajnej narady. Wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik, ale jednak pominęli jeden, wydawałoby się mało ważny szczegół. Mianowicie sznurówki Jeffa. Tak wiec kiedy biegł z szaleńczą prędkością, potknął się o nie i sturlał na ziemie prosto pod nogi Liu
-AU!- wrzasnął- Lili, pomóż mi, umieram!!! UMIERAM!!!
-Co ci jest?- Liu patrzył ze zdziwieniem na wykrzywioną bólem twarz brata
-Ręka! Boli! UMIERAM!!!- zawył- Lili!!!
Dziewczyna w jednym momencie znalazła się przy nim. Rzeczywiście jego lewa ręka była nienaturalnie wygięta, a pod skórą widoczne było wybrzuszenie, prawdopodobnie będące kością
-Trzeba z nim jechać do szpitala- stwierdziła - To jest prawie otwarte złamanie...
-Ja nie chcę do szpitala!- Jeff wbił w nią przerażone spojrzenie- Nie chcę!
-Musimy jechać, masz złamaną rękę- Lilith chciała go pogładzić po włosach, ale ten zaczął się szarpać, jednocześnie zadając sobie jeszcze większy ból.
-Nie pojadę do szpitala bo tam duszą!
-Oj, to cię uduszą i będzie spokój!- Liu podniósł brata za zdrową rękę i wyprowadził z domu- To będzie oddział ogólny, a nie psychiatryczny!
-Ale duszą...- Jeff zerknął wyczekująco na swoją dziewczynę i zdając sobie sprawę że nie ma co szukać litości po prostu się do niej przytulił. Przez całą drogę do szpitala wył niemiłosiernie ciągle narzekając, że Liu za szybko jedzie i samochód podskakuje, a przez to kość przebija mu skórę. Przed wejściem do szpitala zaczął wgryzać się w rękaw Lilith tłumacząc, że pomaga mu to zapomnieć o bólu. Liu musiał go przytrzymywać podczas wszystkich zabiegów i wykazał się przy tym anielską cierpliwością. Po wszystkim zostawiono Jeffa w pokoju samego, żeby ochłonął.
-Mogę już iść do domu?- spytał pielęgniarki, która weszła i przywołała go gestem
-Niestety nie. Zostaniesz u nas przez kilka dni, dobrze?
-Nie- Jeff zrobił obrażoną minę- Idę do Lili.
-Nie możesz jeszcze iść! Lili do ciebie przyjdzie
Jeff spojrzał z wściekłością na pielęgniarkę
-To moja Lili! Nie mów tak do niej!
-Przepraszam- odparła mu- To jak, pójdziesz ze mną? Im szybciej zrobimy, co trzeba, tym szybciej zobaczysz swoją dziewczynę.
Jeff zgodził się z nią iść, ale w głębi serca poczuł się zdradzony. Nigdzie nie było Lilith ani Liu. Zostawili go w tym szpitalu, chociaż nie miał pojęcia dlaczego.
-Ale nie będziecie mnie dusić?
Kobieta uspokajająco położyła rękę na jego włosach
-Nie będziemy. Byłeś w szpitalu w którym ktoś cię dusił?
-W każdym szpitalu duszą- odparł pewnie.
Pielęgniarka zaprowadziła go do skromnie urządzonej sali i tam zostawiła. Jeff zauważył, że łóżko jest pozbawione prętów, a stół ostrych kątów. Był na oddziale psychiatrycznym. Liu i Lilith go okłamali.


-Ja nadal nie wiem, czy to był dobry pomysł- mówiła Lilith kiedy wracali do domu
-Może to jedyne rozwiązanie? To tylko obserwacja, jeśli będą chcieli go zatrzymać na stałe, wtedy go stamtąd weźmiemy. Na razie, musimy upewnić się czy on rzeczywiście jest nieuleczalnie chory. Może po prostu zastosują jakaś terapię
-Na przykład elektrowstrząsy…
-Jeśli po nich wyzdrowieje, to czemu nie?
-A jeśli jeszcze mu się pogorszy?- dziewczyna popatrzyła na niego ze złością- Jeżeli będzie dostawał jakieś nieodpowiednie leki, albo będą go tam źle traktować? Wiesz jak bywa w takich miejscach!
-Lilith, ja zdaję sobie sprawę, że możesz czuć się winna, ale zrobiliśmy to dla jego dobra. Gdyby ten pomysł wpadł mi wcześniej do głowy, dałbym ci znać. Rozumiem, że to działo się szybko, jednak uwierz, że chcę dla niego jak najlepiej. To w końcu mój brat.

Ona jednak nie mogła pozbyć się wrażenia że zrobili źle.
Kiedy czekała, aż lekarz skończy zakładać Jeffowi gips, przyszedł Liu i oznajmił, że załatwił Jeffowi miejsce na oddziale psychiatryczny. Dziewczyna chciała pożegnać się z ukochanym, ale na to jej nie pozwolił, ponieważ bał się, że Jeff może zacząć protestować. Wyszli szybko, zostawiając go całkiem samego w obcym dla niego środowisku.
W nocy nie mogła zasnąć. Cały czas powtarzała sobie, ze to nie był jej pomysł i robią to przecież dla dobra Jeffa. W końcu taki mieli cel- wyleczyć go. Kłopot w tym, że wyrzuty sumienia nadal ją atakowały. Nie powinni byli tak postąpić. Podczas walki Jeff osłaniał Liu i ją własnym ciałem i był zdolny oddać za nich życie, a oni potraktowali go jak psa.


Jeff także nie spał. Czuł się okropnie. Nie samotny tylko zdradzony. Zrozumiał, że intuicja nie zawiodła go kiedy podrzynał bratu gardło i chciał zabić Lilith. Teraz zrobiłby to bez wahania. Nie bawiłby się w jakieś głupie umowy z tą suką. Zarżnąłby ją na miejscu i patrzył jak dławi się własną krwią. A głowę tego śmiecia, który śmie twierdzić, że są rodziną nadziałby na płot.

-Ale Lilith była dla mnie dobra- powiedział do siebie- To wszystko przez niego. Od początku mnie nienawidził i przeciągnął ją na swoją stronę. Ona nie zasługuje na śmierć. Lilith jest dobra. Zostawiła mnie i oszukała, ale jest dobra.
Po wewnętrznym monologu stwierdził że dziewczyna powinna dostać jakąś bardzo bolesną karę, ale nie umrzeć. Nie chciał jej zabić, w końcu tyle dla niego zrobiła. Niestety jego stosunek do brata się nie zmienił. Tego dnia rozpoczął się jeden z najcięższych okresów w jego życiu


Następnego dnia ta sama pielęgniarka przyniosła mu śniadanie na tacy także pozbawionej ostrych krawędzi. Była to zupa mleczna i jajecznica na cebulce, jednak inna niż ta, którą przygotowywała mu Lilith. W ogóle pozbawiona soli, co czyniło jej smak okropnie mdłym. Bardzo denerwowała go obecność pielęgniarki. Pytał ją, czy nie mogłaby sobie iść, ale ona odparła, iż musi przypilnować żeby nie zrobił sobie krzywdy.
- A kiedy przyjdzie Lili? - zapytał oddając jej talerz
- Nie wiem. Możemy do niej zadzwonić i się dowiedzieć, chcesz?
- Nie chcę. Idź już!- Jeff zaczął się do niej wykrzywiać- Chcę być sam, zostaw mnie!
- Dobrze, ale za godzinę idziemy na badania. Porozmawiasz sobie z panem psychiatrą, cieszysz się?
- Kobieto, czy ty musisz mówić do mnie w ten sposób? Jesteśmy prawie w tym samym wieku, do cholery! - Jeff po chwili zdał sobie sprawę, że lepiej nie sprawiać problemów - Przepraszam, czasami tracę nad sobą panowanie. Jestem daleko od domu i nie ma tu Lilith ani Jacka...
-No już w porządku. To się każdemu to zdarza. Przyjdę po ciebie, kiedy będziemy musieli już iść A tak przy okazji, nazywam się Gina.
- Jeff - odburknął - Ale to już pewnie wiesz.
Po jej wyjściu zaczął się gorączkowo zastanawiać, jak ma uciec ze szpitala. Jego okna były zakratowane, a każdy kto wszedł zamykał drzwi na klucz. Gdyby raz pojawiło się w jego sali więcej niż dwie osoby, to może udałoby się jakoś zdobyć klucze...
Jeff uderzył się mocno w głowę. To pewnie zły wpływ różowych ścian i kiczowatego obrazka przedstawiającego dom z mnóstwem kwiatów. Jaki klucz?! Tyle razy sobie bez niego radził, to teraz też nie będzie potrzebować tego kawałka metalu. Na początek musiał pozbyć się tej osłabiającej niepewności. Usiadł na podłodze, tak jakby chciał medytować i zamknął oczy. Przypomniał sobie, jak bolała go twarz kilka dni po wycięciu uśmiechu, a potem długą i wykańczającą walkę z Jane. Następnie przywołał w pamięci swoje pierwsze spotkanie ze Slendermanem i to jak doczołgał się do małej altanki, żeby po niej odpocząć, a okazało się że jest to pułapka zastawiona przez mieszkańców wioski w której zabił kilka osób. Kiedy zasnął, zabili okna i drzwi deskami i podpalili. Skoro wydostał się z takich tarapatów, to teraz ucieknie z łatwością. Przecież nie jest nawet zawinięty w kaftan bezpieczeństwa. To będzie bardzo proste.
Po takich przemyśleniach zawsze czuł się znacznie pewniej i tym razem jego metoda także podziałała. Uśmiechnął się na myśl o tym jak zaskoczy wszystkich w domu. A zwłaszcza Lilith.
Lilith... od momentu gdy ją poznał budziła w nim sprzeczne emocje. Teraz też nie wiedział jak się zachowa, kiedy już ją zobaczy. Z jednej strony wyobrażał sobie jak chwyta ją za włosy i zaciąga siłą do piwnicy, a tam wiele dni torturuje, aż dziewczyna powoli traci zmysły i staje się bezwolną zabawką. Z drugiej nie chciał jej krzywdzić, bo zdawał sobie sprawę, że ona nigdy z własnej woli nie zrobiłaby mu krzywdy. Wszystko zależało teraz od tego, która z jego osobowości wygra ten konflikt wewnętrzny.
Ktoś przekręcił klucz w zamku. Wróciła po niego Gina.
- Chodź już Jeff - nadal nie straciła dobrego humoru - Pani doktor już na ciebie czeka.
Kobieta. Tym lepiej. Kobiety są o wiele łatwiejsze w sterowaniu. Uśmiechnął się i podszedł do niej.
 Kiedy szli przez korytarz zobaczył, że sanitariusze wiozą gdzieś człowieka przywiązanego do wózka. Szarpał się i krzyczał, ale pasy były mocno zaciśnięte. Jego słowa były chaotyczne i niezrozumiałe. Nagle wzrok tego mężczyzny spotkał się ze spojrzeniem Jeffa.
- Białe stwory! Ciebie prowadzi biały stwór! Mnie prowadzi biały stwór! W swoich białych sukienkach są takie ważne... stwory!!! Ty nie masz pojęcia co ci tam będą robić, ale ja mam.
- Jak zatańczyć w deszczu?- zapytał Jeff, gdy niemal dotknęli się ramionami. Sanitariusze przyspieszyli kroku.
- Okna to drzwi! Drzwi to okna! BIAŁE STWORY MAJĄ ZAWSZE OTWARTE DRZWI!!! Do widzenia mój głupi synu! Nie umiem ci pomóc! - po tych słowach ten mężczyzna zaczął płakać, ale tak naprawdę pomógł Jeffowi bardziej niż sobie wyobrażał.
- Znasz tego człowieka?- zapytała go pielęgniarka
- Nie. Po prostu chciałem go pocieszyć. Lilith by się z tego powodu ucieszyła. Dlaczego ja nie jestem przywiązany do takiego wózka?
- Twój brat powiedział, że gdybyśmy to zrobili, zachowywałbyś się bardzo agresywnie. Poza tym działamy według reguły opracowanej przez doktor Smith.
- Ach tak - Jeff nie miał zielonego pojęcia kim jest doktor Smith, ani co to za reguła ale pokiwał głową- To dość nietypowe. Nie byłem jeszcze w takim szpitalu. Jej prace są czasem bardzo różnie interpretowane. A pani czytała jakieś jej publikacje?
To zbiło Ginę z tropu. Stara sztuczka, którą Jeff wymyślił jeszcze gdy chodził do szkoły. Dzięki niej wydawał się nieprzeciętnie inteligentny.
- Jesteśmy - po chwili wskazała na gabinet z numerem siedem i dużą czerwoną tabliczką na której pisało PROSZĘ ZACHOWAĆ CISZĘ - TRWA BADANIE!
- Mogę usiąść? - zapytał grzecznie, ale nie były to słowa rzucone na wiatr, tylko część sprytnie obmyślonego planu.
- Oczywiście, siadaj sobie. Poczekam tu z tobą. Jesteś pierwszym pacjentem, powinieneś zaraz wchodzić.
Zza rogu wyszła kobieta w czerwonych szpilkach, kompletnie nie pasujących do lekarskiego kitla. Przywitała Jeffa chłodnym spojrzeniem z którego aż wyziewała rutyna i otworzyła gabinet.
- Jakiś spokojny przypadek?- zapytała patrząc na Jeffa taksująco
- Na rozgrzewkę. Później będą gorsi.
- Mogłaś mu chociaż obciąć paznokcie. Ostatnio przychodzą tacy zaniedbani. Co wy robicie na tych oddziałach?
- Zdychaj ty głupia suko! - wymamrotał tak cicho żeby go nie zrozumiała. Nienawidził gdy ktoś mówił o nim "przypadek".
- No, nieważne. Skoro jesteś spokojny, to nie traćmy czasu na kaftan i od razu przejdźmy do rzeczy. Dziękuję Gina, możesz iść
- A nie chcesz pomocy? Zwykle ktoś musi asystować przy badaniu, w razie gdyby zrobiło się niebezpiecznie - pielęgniarka wydawała się szczerze zaskoczona.
- Nie mów do mnie tymi podręcznikowymi regułkami- doktor Mary otworzyła okno- Widać, że jesteś świeżo po studiach. Potrzebuję asystenta tylko w razie niebezpiecznych przypadków- najwyraźniej bardzo lubiła to słowo- A ten jest cudownie spokojny.
- To morderca.
- Dobrze, dziękuję za tę jakże cenną informację. To samo pisze w kartotece - pomachała brązowym folderem na którym dużymi literami napisano jego imię i nazwisko - Idź do bufetu i kup sobie coś. To byłaby zbrodnia, gdybym kazała ci tu przy nas sterczeć.
Gina jeszcze coś powiedziała, ale w końcu poszła, chociaż Jeff słyszał jej nerwowe kroki pod drzwiami gabinetu, zanim zdecydowała się odejść.
- Nazywasz się Jeffrey Woods, tak?
- Jeff- poprawił ją - Nie lubię, gdy ktoś mnie nazywa Jeffrey. Jestem Jeff.
- Dobrze Jeff, to opowiedz mi coś o sobie.
- A co konkretnie chciałaby pani wiedzieć?
- Jest bardzo dużo rzeczy o których chciałabym z tobą porozmawiać.
- Jaki to ma związek z diagnozą? Chce pani zmusić mnie, żebym zaczął temat tylko po to, aby później wyciągnąć z tego jakiś wniosek. Na przykład, kiedy będę próbował opowiedzieć o kolorze moje kupy, napisze pani w tym swoim kajeciku, że mam coś na punkcie srania. Ale ja nie mam umysłu zbudowanego na podstawie pani podręcznika. Jestem człowiekiem, a nie przypadkiem.
- Nie pozbawiłam cię człowieczeństwa, mówiąc o tobie "przypadek" Każdy przypadek jest człowiekiem.
- Tak - syknął złośliwe - Zdegradowanym do roli przypadku.
- Może pominiemy ten temat skoro tak cię on drażni. Chciałabym żebyś opowiedział trochę o swojej potrzebie zabijania. Jak to się u ciebie objawia? Jeff?
- Przepraszam. Zastanawiałem się nad odpowiedzią. Jeśli powiem, że robiłem to, po prostu żeby poczuć jak to jest, nie uwierzy mi pani. Skoro tak, powinienem poprzestać na jednym morderstwie prawda? Jeżeli powiem, że zmusił mnie do tego głos w mojej głowie, uzna pani, iż cierpię na schizofrenię i przepisze jakieś śmieszne cukiereczki do jedzenia. Natomiast jeśli opowiem w szczegółach kilka moich najkrwawszych morderstw i dodam jeszcze jaką radość sprawia mi zabijanie, uzna mnie pani za psychopatę i już nigdy stąd nie wyjdę.
W tej samej chwili do gabinetu wbiegło czterech sanitariuszy.
- Pani doktor, proszę szybko z nami! Pacjent z gabinetu siedemnastego włączył alarm przeciwpożarowy!
- Jak on to...
- Nikt nie wie. Powiedział tylko, że chce zatańczyć w deszczu, cokolwiek to miało znaczyć. Ty go rozumiesz najlepiej, może dałabyś radę wyciągnąć z niego jak włączył ten alarm? Wiem, że masz pacjenta, ale to naprawdę specjalny przypadek.
- Dobra... Jeff, ten pan z tobą zostanie, ja muszę na chwilkę wyjść. Najwyżej powtórzymy badanie wieczorem.
- Niech pani idzie, obowiązki wzywają- uśmiechnął się do niej. Chwilę później został sam na sam z sanitariuszem. Zapadła nieznośna cisza. Jeff obrócił się na krześle i wbił w niego wzrok.
- Ale ty masz ogromne oczy- mężczyzna w końcu odezwał się do niego.
- Wiem. Lili też mi to mówiła. Tęsknię za Lili. Jest moją dziewczyną.
- Ładna?
- Bardzo.
- To ona cię tu zostawiła?
- Tęsknię za nią. Jeff zwiesił głowę i wcale się już nie odzywał. Sanitariusz podszedł i go przytulił.
- Będzie dobrze stary, zobaczysz ją prędzej niż myślisz.
- No przecież wiem! - szepnął i wgryzł się mu w tętnicę szyjną. Ten zaczął krzyczeć i szybko odsunął od niego. Krew zaczęła tryskać mocnym strumieniem. Jeff zabrał z biurka swoją kartotekę, rozpędził się i wyskoczył przez okno. Upadek trochę go poturbował, ale dał radę przejść przez bramę wjazdową dla karetek. Kiedy znalazł się  po drugiej stronie, usłyszał dźwięk alarmu. Widocznie ostatnim ruchem sanitariusza było wciśnięcie przycisku bezpieczeństwa. Jeff tylko roześmiał się wesoło i pobiegł w kierunku lasu.

Jego plan był genialny w swojej prostocie.
Po pierwsze wziął pod uwagę, że każdy traktował go tam jak byłego mordercę.
Przy Ginie starał się być grzeczny i często mówił o tęsknocie za domem po to, by wyzwolić w niej odruchy opiekuńcze. To w jaki sposób się do niego zwracała świadczyło o budzącej się w niej silnej potrzebie macierzyństwa, której z jakiegoś powodu nie mogła spełnić. Fakt, że człowiek spotkany przez niego na korytarzu był przywiązany pasami świadczył o jego dużej sprawności- nie postąpiono by tak w stosunku do kogoś kto ma problemy z kręgosłupem, albo słabą kondycję fizyczną. Długi kontakt wzrokowy o który Jeff się postarał wyzwolił w psychicznie chorym mężczyźnie silne emocje, co poskutkowało płaczem. Taniec w deszczu był sugestią, którą on odebrał akurat tak, jak Jeff sobie zaplanował. To była najtrudniejsza część , ale jednak się powiodła, co go bardzo cieszyło. Ponieważ mężczyzna był energiczny, a dodatkowo powodowany uczuciami, dał radę wyswobodzić się z kaftana i włączyć alarm bezpieczeństwa. (Jeffowi wcale o to nie chodziło, chciał po prostu odwrócić od siebie uwagę lekarki. Nie miał pojęcia jakim cudem ten facet włączył alarm). Brud pod paznokciami spowodował, że Mary zaczęła zwracać uwagę na otoczenie i otworzyła okno. Nie chciała asysty, właśnie dlatego, że był cały czas grzeczny. To było też powodem, dla którego kazała tylko jednemu sanitariuszowi przy nim zostać. Wtedy wystarczyło ujawnić szczegół ze swojego życia, aby wzbudzić w tym człowieku zaufanie, które okazało się dla niego zgubą.
Pacjent na wózku przekazał też Jeffowi cenną informację dotyczącą okien w szpitalu.
"Okna to drzwi. Drzwi to okna. Białe stwory mają zawsze otwarte drzwi."
Skoro okna to drzwi, a drzwi to okna, to znaczyło, że okna są tam częściej otwierane niż drzwi. Dlatego on zaczął postrzegać je jako wyjście na świat zewnętrzny i nazwał drzwiami. Lekarze mają zawsze otwarte okna- skoro je często otwierają, to znaczy że w gabinetach lekarskich nie ma krat.
- Wracam do ciebie, Lili - zamruczał - Mam nadzieję, że tęskniłaś.

10 komentarzy:

  1. Nawet jednego dnia nie wytrzymał

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo to jest chyba jeden z ciekawszych rozdziałów jakie czytałm

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepszy Chapter jaki kiedykolwiek czytałam

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy daleko jest do zakończenia 3 części, czy blisko?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko mi to stwierdzić.

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że jeszcze daleko. Dzisiaj kończą mi się ferie i zamiast siąść do książek to czytam kolejne rozdziały. O luju. :D

      Usuń
  5. Inteligencja Jeffa czasem jest przerażająca, ale naprawdę to jest najbardziej zajedwabisty rozdział EVER!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku to jest miazga!!!! Uwielbiam twój styl pisania jest niesamowity. W pierwszej części Lilith chyba dostała syndromu sztokholmskiego, nie? i dlatego tak Jeffa pokochała? Czytam to po raz czwarty i teraz dopiero zauważyłam, że dałaś w którymś rozdziale wątek o tych dwóch dziewczynkach zafascynowanych Slendermanem, które zabiły (czy chciały zabić) koleżankę. W ogóle staram się teraz zwracać uwagę na choroby psychiczne jakie tu opisałaś i nie mogę znaleźć tej którą ma Jeff. To dziwne bo jest wypisane najwięcej objawów XD. Szkoda że nie ma tu takiej opcji "rozdział na dzisiejszy dzień" albo "losuj" . Wchodziłabym codziennie i chyba nawet po zakończeniu będę wchodzić bo to jest najlepsze ff jakie czytałam, a jeśli chodzi o Jeffa to czytałam dużo.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow! Ale to było zajebiste! Rozjebało mi mózg! *w* "Drzwi to okna, a okna to drzwi!" On mu pomógł! I to w jaki spodów! Wow! wow!

    OdpowiedzUsuń