poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 8 - Dyżury

Rozdzialik na odstresowanie. Gorąco!
Jeśli ktoś nie otrzymał kawałka tortu urodzinowego, może po niego iść
TU.________________________________________________________________________

– Z tego, co tu jest, wynika że miała z nim bardzo silną więź – kontynuowała Alice. – Jeśli dowie się, że to ty go zabiłeś, będzie próbowała się zemścić. Podobno wcześniej na własną rękę rozpoczęła poszukiwania, gdy nie wrócił do domu. Nie uzyskała na to zgody przełożonych, co jest dodatkowo interesujące.
– A to ciekawe! – Jeff uśmiechnął się ironicznie – Taka SCP z wypranym mózgiem raczej nie łamie przepisów. To nienaturalne.
– Mnie bardziej ciekawi ta luka w ich prawie, dzięki której ona nie została ukarana – kontynuowała dziewczyna. – Z jakiegoś niewiadomego powodu nie spotkały ją za to żadne konsekwencje. Nie dostała nawet upomnienia, co jest naprawdę dziwne, zwłaszcza że, jak już zauważyłeś oni wręcz chorobliwie przestrzegają zasad.
– Może to przez braciszka ? – podsunął Ben.
– Truchło nie da nikomu łapówki. Poza tym Colin nie był tam aż tak ważny, by się na niego powoływać. Może ona jest jakoś specjalnie utalentowana i dlatego nic jej nie robią? Na przykład wspaniale robi loda, albo coś w tym stylu. Bo jeśli chodzi o walkę, to chyba jest najsłabsza z nich wszystkich.
– A wy ciągle rozmawiacie o tej dziewczynie? – wtrącił się Liu, który od dłuższego czasu stał na korytarzu – Slenderman już ją przesłuchał.
– I co?
– Jest bardzo zmęczona.
– Nie obchodzi mnie jej stan. Pytam czego się dowiedział.
– Niczego, co by nie było na tych kartkach. Jest agentką, której zlecono nas śledzić. Inni mieli co do tego wątpliwości, ale jednak się zgodzili. To wszystko. Proszę, czy nie możemy chociaż raz zachowywać się, jak normalni ludzie? Porozmawiajmy o czymś zwyczajnym, dobrze?
– Nie zauważyłeś, że my nie jesteśmy normalni? – Jeff uśmiechnął się do niego wesoło. – Byłeś u Lilith?
– Nie, a powinienem?
– Właśnie o to chodzi, że nie powinieneś, dlatego chciałem się upewnić. Chodź do kuchni. Ta Clarice coś jadła?
– A jak niby mieliśmy ją nakarmić, skoro rozciąłeś jej usta? – Liu prychnął z irytacją – Pewnie Slenderman sam przyniesie jej jedzenie.

Jeff wyjął z lodówki zupę i zaczął jej się długo przyglądać, jakby zastanawiając się, czy zjeść ją, czy może coś innego. Między braćmi zapadła długa cisza.
– Wiesz, że Proxy pracują nad podróżami w czasie? – Liu postanowił w końcu przerwać milczenie mając nadzieję, że Jeff nie odbierze tego, jako próby odwrócenia jego uwagi od tematu agentki.
– Kręcisz! – Jeff w końcu odłożył zupę na miejsce i skrzywił się z niesmakiem – Nie ma czegoś takiego jak cofanie czasu. Nie nabierzesz mnie, braciszku.
– Podróże w przeszłość, to nie to samo, co cofanie czasu.
– A jaka jest różnica?
– Będziesz widział, co się działo w przeszłości, ale sam zachowasz swój "czas wewnętrzny". Zobaczysz młodszą wersję siebie i będziesz mógł z nią wchodzić w interakcje... chociaż to nie jest zalecane. Ale nie będziesz cofał czasu, by na przykład mieć go więcej, albo jeszcze raz coś przeżyć.
– Wierzysz że im się to uda? Moim zdaniem naoglądali się zbyt dużo filmów science fiction i świrują.
– Podobno całkiem dobrze im to idzie...
– Pamiętasz jak Masky chciał otworzyć fabrykę wody? Skończyło się na tym, że wszyscy kupowali codziennie po pięć litrów i wlewali do tej cudownej maszynki, by utwierdzić go w przekonaniu, że pomysł wypalił. Aż w końcu Slendy nie wytrzymał i powiedział, że agenci rządowi wykradli recepturę. Teraz będzie tak samo. Hoody cofnie wszystkie zegarki w domu i tyle.
– Zobaczymy. Ale może dzięki temu można by zakończyć wojnę? Albo sprawić, by w ogóle nie wybuchła?
Jeff prychnął z irytacją
– Proxy zawsze chcą zgrywać bohaterów, tak samo jak Slenderman. Wszędzie szukają okazji, by zabłysnąć... Popytaj Veronicę o ten ich projekt, OK?
– Postaram się, chociaż ona rzadko kiedy mi o tym mówi. Ostatnio trochę się pokłóciliśmy, właśnie o jej pracę. Aż tak cię to zainteresowało?
– Chciałbym, żeby tego typu sprawy nie były przede mną ukrywane. Z niewiadomych mi powodów Slenderman uważa mnie za niegodnego tych swoich śmiesznych sekretów. Denerwuje mnie to.

Minął tydzień.
Clarice nadal nie dostała zgody na wyjście ze swojego aresztu.
Mieszkańcy rezydencji ustalili specjalne dyżury przy jej celi, pozornie dlatego, żeby nie czuła się osamotniona, a tak naprawdę, by nie postradała zmysłów. Każdy miał za zadanie trochę z nią porozmawiać i spróbować czegoś się dowiedzieć.
Pierwszy dyżur przypadł Lilith, jednak w ogóle nie potrafiła ona wzbudzić w niej zaufania. Cały czas starała się być miła, jednak pod koniec zwyczajnie nie mogła już opanować emocji. Jeff znów chciał zabić Clarice i gdyby nie stanowcza interwencja Proxy'ch, którzy zabrali mu nóż, pewnie by to zrobił. Lilith była jedyną osobą, która mogła go odwieść od morderstwa, a także jedyną, która mogła go w każdej chwili do tego zachęcić.
Alice próbowała namówić ją, żeby powiedziała coś o sobie, ale agentka odebrała to jako kolejną próbę przesłuchania i już w ogóle przestała się odzywać.
Następny w kolejności był Ben. Przyniósł ze sobą małą konsolkę na baterie i wsunął ją przez otwór do podawania jedzenia. Nie zamienił z nią słowa, po prostu namówił, by zaczęła grać i zajął się sobą. Clarice stwierdziła wtedy, że bardziej odpowiadało jej towarzystwo Alice, co on skwitował tylko krótkim burknięciami. Próbowała znaleźć wyjście, jednak w zabezpieczeniach nie było ani jednego słabego punktu. Później spróbowała grać i nawet jej się to spodobało, może dlatego, że była to jej jedyna rozrywka.
Kolejka zmieniała się co godzinę, jednak przedtem następowała godzina przerwy, tak więc po wyjściu "towarzysza" spędzała godzinę w całkowitej ciszy. Czuła się wtedy okropnie samotna, ale na dobrą sprawę zdążyła się przyzwyczaić do samotności już wcześniej. A towarzystwo dziwnych ludzi od których oddzielała ją tylko metalowa bariera, nie było czymś zachwycającym.
Jednak była dopiero czternasta, a zdążyła już poznać troje mieszkających w tym domu osób i zdała sobie sprawę, że byli zbyt mili jak na sadystycznych oprawców i zbyt ludzcy, jak na mutanty. No, może oprócz tego uśmiechniętego wariata, który rozciął jej policzki.
Kiedy przyszedł Eyeless Jack, od razu wypomniała mu, że się spóźnił.
– Przepraszam – szepnął – Przyniosłem ci coś.
W otworze na jedzenie pojawił się talerz pełen sałaty. Pod płaszczem z zielonych liści leżała ludzka nerka.
Kiedy usłyszał odgłosy wymiotowania, powoli zabrał poczęstunek z powrotem.
– Czyja to... Kogo zabiłeś, żeby to dostać? – wykrztusiła czując, jak mdłości powoli ustępują.
– Jakiegoś człowieka. Właściwie to ja go nie zabiłem. Masky mi ją przyniósł. Nereczkę znaczy się, bo nie wiem czy jej właściciel był kobietą. Jesteś pewna, że nie chcesz jej zjeść?
– Nie jestem jakimś dziwakiem, żeby jeść nerki !
– Ja jem nerki – szepnął – I nie jestem dziwakiem.
– To sobie jedz, ale ja podziękuję za taką przekąskę. Nie praktykuję kanibalizmu – zaledwie to wypowiedziała, a po drugiej stronie dało się słyszeć kilka mlaśnięć – Smacznego.
– Dziękuję. Może chcesz coś do jedzenia, albo do picia? Mogę przynieść.
– Ale nie nerki, albo krew?
– Nie – Jack położył się na podłodze i przysunął twarz bliżej otworu na jedzenie – Coś normalnego.
– Powiedz mi – Clarice zniżyła głos – Dlaczego ciągle mówisz szeptem?
– Bo nie lubię mówić głośno... Przyniosę coś do jedzenia.
– Nie, zostań! Ten duch bez twarzy coś przyniesie, a na razie i tak nie jestem głodna – dziewczyna położyła się na podłodze, tak że jej twarz też znalazła się naprzeciw otworu. – Pokaż się, tak jak przed chwilą.
– Znów zwymiotujesz
– Przecież nie możesz wyglądać tak źle, jak ta nerka. Pokaż się, proszę.
Jack upewnił się, że maska zakrywa całą jego twarz i wrócił do poprzedniej pozycji. Widział dobrze, że ją zaskoczył. Nie spodziewała się tego, co zobaczyła, ale próbowała zachować pozory.
– Co ci jest w oczy?
– Nie mam oczu – odpowiedział tak cicho, że ledwie go usłyszała.
– Czyli... nie widzisz?
– Nie powiedziałem tego. Nie mam oczu, ale wcale ich nie potrzebuję, żeby cię widzieć. Doskonale słyszę i czuję, a nawet bez tych zmysłów wiem, że masz jasne włosy.
– W jaki sposób?
– Tego nie wiem. Po prostu widzę.
– No dobrze. A pokazałbyś mi się bez tej maski? – poprosiła, mimo że wcale jej na tym nie zależało.
– Nie – uciął krótko i potem już się do niej nie odzywał.
Chciała go przeprosić, ale nie wiedziała w sumie za co. Zastanawiała się, co takiego było w jej prośbie, że tak uraziła ona Jacka. Przecież, gdy zjada nerki, musi chociaż trochę zsunąć maskę. Na pewno ktoś już go wtedy zobaczył.
Albo nie chciał tego zrobić z innego, bardziej przyziemnego powodu; była więźniem i musiał zachować ostrożność. To było zrozumiałe, chociaż raniące.

2 komentarze:

  1. Ah te teksty Jeffa.
    -Może wspaniale robi loda?
    To było piękne. Proxy bawią się doktorka Browna , zabawa idzie pełną parą.
    Zrobiło mi się szkoda Jacka , taki smutekeł. Jestem brzydki ;_; liw mi alołn

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest to jedyny blog o Jeffreyu, który czytam :) Piszesz naprawdę logicznie i wciąż chce się więcej.
    Zapraszam też do siebie, dopiero zaczynam :)
    http://sarahithekiller.blogspot.com/
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń